sobota, 14 listopada 2015

001.


Wyszłam stamtąd jak najprędzej, nawet nie oglądając się za siebie. Ściskałam jedynie w dłoni ramię mojej torby, do której spakowałam niewielki dobytek; parę ubrań, notatki ze szkoły i szczoteczkę do zębów. Idąc korytarzem czułam na sobie spojrzenia dzieciaków i opiekunów. Te pierwsze były pełne zazdrości, a te drugie pogardy i politowania. Dziś były moje osiemnaste urodziny, więc miałam prawo, jeśli nie obowiązek, wynieść się stąd. W końcu pchnęłam ciężkie drzwi i wybiegłam na zewnątrz, słońce oświetliło moją twarz, a wiatr rozwiał włosy. Buty zaszurały na żwirze, gdy szłam w stronę furtki, a gdy już ją przekroczyłam poczułam smak wolności. Wreszcie sama mogłam decydować o tym co się ze mną stanie, w końcu to Nowy Jork, świat stał przede mną otworem pełen propozycji i obietnic spełnionych marzeń. Spełniłam już jeden z moich snów; nigdy więcej nie musieć spędzać choćby minuty w sierocińcu. Teraz czekał kolejny; mieć rodzinę, ale najpierw stało przede mną wiele wyzwań. Najprostszy sposób - adopcja, już odpadł i to ładnych parę lat temu. Gdy skończysz 10 lat to wiesz, że już nikt Cię nie zechce.
Skoro miałam żyć na własną rękę, należałoby znaleźć jakąś pracę i miejsce do spania. Nie miałam ochoty spędzać nocy pod mostem albo na jakiejś ławce, a tym bardziej w przytułku dla bezdomnych, choć wszystko zdawało jej się lepsze od domu dziecka. Pracy szukałam już od kilku tygodni, a to w gazecie, a to w internecie, choć ze słabym łączem na starym gracie było to trudne, ale moje żmudne poszukiwania okazały się owocne. W schludnym organizerze, kupionym za rzetelnie odkładane pieniądze, który ściskałam w drugiej dłoni, zapisane miała kilka numerów telefonów potencjalnych pracodawców. Nie miałam żadnych szczególnych kwalifikacji, a na studia też nie było mnie stać, więc były to przede wszystkim posady sprzątaczki, kelnerki czy opiekunki do dziecka. Żaden z tych zawodów nie był przyszłościowy, ale jakoś musiałam stanąć na nogi. Na szczęście żadne z ogłoszeń nie pochodziło z Harlemu, nie chciałam tu utknąć. 
Przeszłam parę ulic i w końcu natknęłam się na budkę telefoniczną. Wrzuciłam parę monet i wybrałam pierwszy numer. 
- Mia Hamilton. Słucham? - usłyszałam zmęczony kobiecy głos już po dwóch sygnałach. Przygryzłam delikatnie dolną wargę, zbierając się na odwagę. 
- Dzień dobry, z tej strony Rosemarie Stewart. Dzwonie w sprawie ogłoszenia o pracy jako całodobowa opiekunka do dzieci. Czy to nadal aktualne? - spytałam, starając się brzmieć profesjonalnie, choć wewnątrz wszystko skręcało mi się ze strachu. 
- Och jak dobrze! Oczywiście, tak, aktualne. Mogłaby pani przyjść już dzisiaj? - w głosie kobiety dało się wysłyszeć prawdziwą ulgę. Prawie podskoczyłam z radości, myślałam że czeka mnie pełno wydzwaniania zanim ktokolwiek choćby zaprosi mnie na rozmowę kwalifikacyjną. 
- Nie ma problemu, będę za dwie godziny. - odpowiedziałam, a pani Hamilton podziękowała mi, podała adres, który znałam już na pamięć, jak każdy w moim organizerze, i rozłączyła się, a ja pognałam czym prędzej na stację metra. Kupiłam bilet i wsiadłam do pierwszej kolejki, która jechała na Manhattan. Miałam nadzieję, że dostanę tę pracę, nie zostało mi za wiele pieniędzy, początkowo miałam łącznie zaledwie dwadzieścia dolarów. 
W metrze udało mi się usiąść, co jak wiedziałam, chyba graniczyło z cudem. Jak zwykle czułam na sobie miliony spojrzeń. Nie mam pojęcia skąd to się wzięło. Z psychologiem też nigdy nie chciałam rozmawiać, po prostu zawsze byłam nieśmiała i bałam się pokazywać ludziom, a przecież z moją bladą cerą, ciemnymi długimi włosami i brązowymi oczami wtapiałam się w tłum. Stare trampki, znoszone dżinsy i czarna, zapinana bluza też nie ściągały uwagi, a mimo to zaciągnęłam kaptur, starając się ukryć swoją twarz. Odgradzałam się tak do świata, mogłam wyobrazić sobie, że jestem zupełnie sama i nikogo w okół mnie. Wiem, że będę musiała się tego oduczyć, ale może jeszcze nie teraz. Krok po kroku. Stanę się tym, kim chcę być, muszę tylko ustabilizować się, a potem przejść długą drogę.
Gdy wydostałam się na powierzchnię, uderzyło we mnie świeże powietrze, no cóż, na tyle ile to było możliwe w wielkiej metropolii. Ściągnęłam kaptur, pozwalając by wiatr rozwiał moje włosy i poprawiłam torbę na ramieniu, po czym ruszyłam przed siebie, szukając wskazanego adresu. Miałam nadzieję, że moja, naciąganie mówiąc, niezbyt dobra znajomość okolicy, nie wpłynie na to czy dostanę pracę. Wiem, że niania powinna wiedzieć gdzie co jest, żeby wychodzić z dziećmi, ale przecież szybko się tego nauczę, a do Central Parku nie było stamtąd daleko, tyle wiedziałam. Pięćdziesiąta siódma ulica, w końcu tu trafiłam, teraz znaleźć tylko odpowiedni budynek. Byłam właśnie na skrzyżowaniu z Broadwayem, gdy zapatrzona w miejsce, które zawsze chciałam zobaczyć (choć musiałabym zwiedzić całą ulicę by tak rzeczywiście było), o mało co nie wpadłam pod samochód. Tylko że nie była to moja wina, na przejściu świeciło zielone światło, ale jak teraz zauważyła, dla kierowców również ono takie było. Widać nie tylko w Harlemie były takie problemy. Rozwścieczony  kierowca opuścił swój samochód, a było to piękne srebrne BMW M4 F82. Tak wiedziałam jakie to auto i co z tego? Większość mojej uwagi przyciągnął dobrze zbudowany mężczyzna w garniturze, o śniadej cerze, z ciemnymi włosami rozwianymi przez wiatr, niestety oczy schowane były za dizajnerskimi okularami od Vitaliego, a może od Gucciego albo Prady... akurat na tym już się nie znałam.
- Gdzie się pani ładuje?! Mogłem panią zabić! - usłyszałam wściekły, ale miękki baryton, który pieścił moje uszy. Nieznajomy był nie tylko przystojny, ale miał również piękny głos.
- J-ja przepraszam... Ale też mam zielone, to nie moja wina, nie może mnie pan obwiniać... - próbowałam się obronić, lecz jak to ja, wolałabym stamtąd uciec i znów schować się pod kapturem. Jednak obiecałam sobie przecież, że dawną mnie zostawiam za sobą, że staję się kimś nowy, kimś lepszym.
- Nawet jeśli to sygnalizacja nawaliła, powinna pani spojrzeć czy nic nie jedzie! To Nowy Jork! Manhattan! A nie jakaś zapchlona mieścinka, z której się pani urwała! - mężczyzna nie odpuszczał, a ja mimo, że  nie widziałam jego oczu, to czułam jego krytyczne spojrzenie, które przesuwało się po moich ubraniach i torbie. Uniosłam hardo podbródek, nikt nie będzie mnie w ten sposób oceniał. Wiedziałam więcej o życiu, niż on byłby w stanie sobie wyobrazić.
- Dobrze, będę pamiętać, proszę pana. Ale może to jednak pan następnym razem uważa gdzie jedzie, nie jest pan pępkiem świata. Jak pan sam powiedział, mógł mnie pan zabić, a ja mam na to światków, no i oczywiście to Manhattan, tu wszędzie są kamery. Chce się pan dalej kłócić? - rzuciłam, po czym poszłam dalej przed siebie, przechodząc na drugą stronę ulicy. Oczywiście poczułam jego spojrzenie na swoim tyłku. Nieznajomy mógł mówić sobie co chciał o moich ciuchach, ale nadal pozostawał mężczyzną, którym rządził testosteron, a pomimo tego, że jeasny były znoszone i sprane, to leżały idealnie. Odrzuciłam włosy za ramię, rozkoszując się swoją wygraną. Mówiłam coś o zaczynaniu nowego życia? No więc właśnie to robię. 

1 komentarz: